Kilkanaście lat temu żeby połowić dorsze na Bałtyku trzeba było
wyjechać do Niemiec lub Szwecji. W latach 1992-2000 wyjeżdżaliśmy ze
Szczecina głównie do Heilligenhafen, maleńkiego uroczego portu
znajdującego się 60 km na północ od Lubeki. Odległość ze Szczecina
wynosi 500 km, a podróż trwała ok. 5 godzin. Tak krótki czas podróży
zawdzięczaliśmy oczywiście niemieckim autostradom. Jechało się trasą
Berlin – Hamburg – Lubeka. W porcie czekało na nas kilkanaście kutrów do
wyboru. Nie trzeba było się wcześniej umawiać telefonicznie, po prostu
wsiadało się na kuter i czekało na przyjście załogi (przyjeżdżaliśmy
przeważnie nad ranem). W tamtych latach, tam właśnie stawiałem pierwsze
kroki w połowie dorszy na wędkę. Grupa zapaleńców jeździła tam
przynajmniej raz w miesiącu przez okrągły rok. Urządzaliśmy tam nawet
mistrzostwa okręgu. Było tak, dlatego, że w naszym kraju morskie połowy
wędkarskie były bardzo słabo rozwinięte i bardzo drogie. Jednak od roku
2000 na skutek upadku rybołówstwa bałtyckiego połowy wędkarskie zaczęły
się gwałtownie i szybko rozwijać. Był to naprawdę wielki boom. W chwili
obecnej praktycznie w każdym porcie bałtyckim (oprócz Świnoujścia)
funkcjonuje spora flota stateczków oferujących usługi wędkarskie. Moje
ulubione porty ze względu na jakość obsługi i odległość ze Szczecina to
Kołobrzeg i Darłówek.
W Kołobrzegu wg szypra m/s „Czerwony Szkwał” Pana Rafała Chudziaka, z
którym wypływałem 9-go stycznia br. w rejs, flota wędkarska liczy 12
jednostek i w najbliższym czasie powiększy się o 5 kolejnych. Jednostka
mojego rozmówcy jest świetnie wyposażona, posiada GPS, dobrą echosondę i
szypra posiadającego bardzo dobrą znajomość bałtyckich łowisk, co
pozwala mu zawsze naprowadzić statek na ławice dorszowe. Marzy mu się
zakup sonaru (urządzenie do wykrywania ławic ryb w toni wodnej), ale
kosztuje on około 100 tys. złotych i jest na razie poza zasięgiem
finansowym szypra. Wyposażenie statku i wiedza to jednak za mało, jeżeli
szyper nie ma „dobrego nosa”. A że go ma szyper z „Czerwonego Szkwału”
może posłużyć humorystyczna sytuacja, która wydarzyła się w tym rejsie.
Mianowicie wyszedł on na chwilę ze sterówki, zarzucił swoją „zaczarowaną
wędkę” i po chwili wyciągnął dorsza o wadze 4,2 kg, który okazał się
największą rybą w tym dniu. Największy dorsz złowiony na tym statku miał
wagę 22,2 kg. Podczas rejsu serwowane są dwa ciepłe posiłki a kawa i
herbata podawane są na bieżąco. Koszt pobytu na „Szkwale” nie odbiega od
normy, która wynosi 100 –150 złotych za 8 godzin pływania. Na pokładzie
panuje czystość i porządek, a załoga Panowie Genek i Darek na bieżąco
patroszą złowione ryby, oraz pomagają wędkarzom wyciągać osęką większe
okazy a także spieszą na ratunek, gdy coś się splącze. I tak jest teraz w
zasadzie na wszystkich kutrach naszego wybrzeża. Jest duża konkurencja,
więc właściciele statków muszą się starać. Wypływamy 10 mil na północ
od Kołobrzegu na tzw. pierwsze kamienie i tutaj na głębokości 15 metrów
rozpoczynamy połowy. Udało się, złowiłem pierwszego dorsza. Mój kolega
Zbyszek, z którym przyjechałem dobrze mi życzy, ale nie zbyt mu się to
podoba i tak będzie do końca rejsu, ponieważ tym razem ja złowiłem
więcej dorszy.
Sezon dorszowy na Bałtyku trwa praktycznie cały rok i przynajmniej
raz w miesiącu jestem w rejsie. Jednakże najlepsze wyniki osiąga się od
stycznia do końca marca. Dorsze gromadzą się wtedy w ławice i
intensywnie żerują przed zbliżającym się tarłem. Podstawowym ich
pokarmem są tobiasze, krewetki bałtyckie i omułki, a podczas tarła
śledzi otaczają ich ławice jak żarłoczne wilki. Dorsze to ryby
zasiedlające strefę przydenną, ale po tarle często w małych grupach
żerują w toni wodnej. Na Bałtyku dorsz na wędkę łowi się na
głębokościach od 12 do 80 metrów. Łowimy je na wędziska o długości od
2,4 do 3,5 metra, o ciężarze wyrzutowym 80-250 gramów. Wędzisko musi być
mocne, najlepiej węglowe z przelotkami SIC, z czułą szczytówką, gdyż
czasem dorsze biorą bardo delikatnie dosłownie jak sandacze i liczy się
wyczucie brania oraz szybkie zacięcie. Osobiście bardzo lubię łowić na
3,5 metrowe wędzisko marki Shimano Solstace Pilk o ciężarze wyrzutowym
do 200 g. Kołowrotek o szpuli stałej, najlepiej metalowy z solidną
metalową przekładnią. Na szpuli 100-150 metrów plecionki nr 0,16-0,18 i
podkład z żyłki o średnicy 0,40-0,45 według potrzeby. Łowimy na pilkery o
wadze od 60 do 200 g. w zależności od warunków. W warunkach sztormowych
na dużych głębokościach i przy dużym dryfie możemy użyć pilkerów
cięższych, ale zdarza się to bardzo rzadko. Ponieważ łowimy na linkę, na
jej końcu dowiązujemy przypon o długości 0,8-1,0 m, aby amortyzował
małą rozciągliwość linki. Łowienie bez przyponu może być przyczyną
zrywania się ryb. Średnica przyponu powinna wynosić od 0,28 do 0,36 mm i
nie mieć większej wytrzymałości niż linka. Na tym przyponie może być
zawiązany węzłem muszkarskim boczny trok o długości 10-15 cm, z główką
jigową 3,5 g, na haczyku nr 5/0, na który zakładamy jakąś gumową
przynętę. Osobiście przekonałem się, że świetne są średniej wielkości
ripery w kolorze tzw. japońskiej czerwieni. Rodzajów pilkerów mamy
również całą gamę zarówno ze względu na kolor jak i kształt: parasolki,
parasolki stukające (dzięki ruchomej części wydają dźwięki przy
uderzaniu o dno), tobiasze, śledzie, delfinki, pręty itd.. Te wszystkie,
akcesoria a jest ich niemało, najlepiej spakować do dużej skrzyni z
możliwością przymocowania jej do statku, aby przy sztormowej pogodzie
nie „zwiedzała” całego pokładu. Zważyłem z ciekawości swoją skrzynię,
ważyła 13 kg. Dobrze jest mieć dwie wędki i dwa kołowrotki, ponieważ w
morskich warunkach łatwo o uszkodzenie sprzętu. Praktycznie każdy kuter
posiada wypożyczalnię sprzętu wędkarskiego, ale najlepiej łowić na swój.
Niektórzy, zakładają tzw. choinki, od 3 do 5 przywieszek, ja nie
preferuję tej metody. Po kilkunastu latach praktyki, uważam, że
najlepszy jest zestaw składający się z pilkera i jednej przywieszki. Na
taki zestaw częściej zdarzają się dublety niż na choinkę. Przed każdym
rejsem wiążę sobie kilka przyponów, żeby nie robić już tego na statku.
Branie dorsza w pierwszej chwili sprawia wrażenie zaczepu, ale szybko przekonujemy się, że to ryba. Staramy się oderwać ją od dna, do którego muruje. Nie wolno wtedy luzować żyłki, bo ryba zerwie się z kotwicy. Po holu pod powierzchnią dorsz stawia już słaby opór i leży spokojnie jakby czekając na podebranie. Dzienny limit połowowy dla dorszy wynosi 7 sztuk.
Gdy kuter stanie w dryfie czekajmy zawsze na sygnał szypra do
zarzucenia wędki. Gdyż zarzucając zbyt szybko, gdy dryf nie jest jeszcze
ustabilizowany możemy złowić „przynęty kilku naszych sąsiadów” i
rozplątywać to potem z pół dnia. Bądźmy również ostrożni by nie złowić
kolegi, bo może się to skończyć przerwaniem rejsu. Byłem w sytuacji,
kiedy jeden z wędkarzy zahaczył drugiego za powiekę, „złowiony” cudem
nie stracił oka i szyper podjął decyzję jak najszybszego powrotu do
portu. W morzu należy zachować daleko idącą ostrożność i rozwagę.
Aby
wybrać się na dorsze można znaleźć adresy i telefony szyprów w
czasopismach wędkarskich lub w internecie. Należy dokonać rezerwacji,
ponieważ jadąc w ciemno można się rozczarować z powodu braku miejsca.
Należy również uwzględnić fakt, że przy silnym wietrze i dużej fali
statki wędkarskie nie wychodzą w morze. Najczęściej szyprowie informują w
przeddzień zarezerwowanego rejsu, czy statek wyjdzie w morze. Statki
wędkarskie wychodzą w morze najczęściej o siódmej rano. Dla wędkarzy,
którzy lubią wyspać się przed emocjami całodziennego wędkowania istnieje
możliwość zarezerwowania noclegu. W szczególnych sytuacjach za
dodatkową opłatą rejs można przedłużyć.
Odrobina historii wędkarstwa na Bałtyku.
I
Mistrzostwa Polski w Wędkarstwie Morskim odbyły się w 1975 roku na
Zatoce Gdańskiej. Łowiono z łodzi kilkuosobowych głównie na spinning.
Największą rybą zawodów był czterokilogramowy szczupak złowiony na żyłkę
o średnicy 0,12mm. Pierwsze miejsce zajęła drużyna z Rzeszowa drugie z
Warszawy,
a trzecie Koszalin. Powodzenie wędkarzy z
Rzeszowa świadczy o tym, że nie trzeba urodzić i wychować się nad
morzem, aby odnosić sukcesy w wędkarstwie morskim.
I mistrzostwa się odbyły, cieszono się, że polskie wędkarstwo wypłyneło w morze. Ale do tego jeszcze daleka droga. Kolejne zawody miał organizować Szczecin, ale dlaczegoś nie wyszło. Panowała wówczas opinia, że w XX wieku wejść wędkarzom w morze się nie uda. Potrwało to kilkanaście lat, trzeba było przemian politycznych i udało się. Teraz z wypłynięciem w morze nie ma żadnych problemów.